...
Komentarze: 2
Ano mi umarła. To było najbardziej rozleniwione, rozwlekłe i przylepiaste brązowe angorkowate zwierze jakie kiedykolwiek znałam, a tym bardziej miałam. Wdrapywała się na kolana i godzinami potrafiła leżeć do 'góry kołami', jak to powiadali jej mazurscy koledzy,złodzieje marchewek z ogródków sąsiadów, którzy naprawdę ostro przykładali się do jej diety w pewne wakacje, a gdy zwiała pod zaparkowany samochód nurkowali wypinając przy tym tyłki w stronę ulicy. I leżała tak z zamkniętymi oczami i wywalonym językiem, od czasu do czasu ruszając nosem i wymachiwując wąsem co było zresztą jedyną jej oznaką 'jeszcze bytności' na tym padole. Niewtajemniczeni zawsze mówili mi, ze chyba jakieś zwłoki trzymam. Charakterek przy tym iście butny, w oznace buntu przeciw czemu kolwiek prezentowała potężne tupanie nogą o dno klatki, albo podskakiwała z tyłkiem ku górze ni z tego ni z owego, tak w irytacji. Przywlekłam ją z Ostródy na Mazurach ( mieszkańcy do dziś pewnie pamiętają dwie wariatki chodzące w różnych butach z królikiem w koszyku i bałałajką pod pachą). Mamie przez telefon powiedziałam, że się nam rodzina powiększyła, a ta w pierwszych pięciu sekundach nie wiedziała, czy gdy wrócę powinna wpierw urwać mi głowę, nogi czy może ręce. Męczyłam Zuźkę osiem godzin w pociągu w kartonowym pudełku, a całą drogę siedziałyśmy w przejściu między wagonami w towarzystwie rowerowych obieżyświatów, którzy wraz z całym ekwipunkiem przymocowanym do niezawodnych dwóch kółek wracali z wyprawy. Na pytanie ciekawego konduktora "Co tam pani wiezie', mówiłam, że ' A to tylko takie małe, nieporadne coś, co biletu warte z pewnościa jeszcze nie jest'. Szczęśliwie przymknął na nas oko, a budżet domowy nie odchudził się o sumę, za którą pewnie nie jedna główka sałaty i by była. I umarła.Nie mam pojęcia dlaczego. Bardzo ciężko oddychała, mocno kołatało jej serce, nie mogła utrzymać równowagi, ale przewracała się na bok, w końcu zaczęło nią rzucać. Zdążyłam tylko przełożyć ją na poduszkę na sofie, krzyknęłam do A.żeby ją mocno trzymał, by nie spadła i zobaczyłam jak jej serce po kolejnym mocnym uderzeniu przestaje pracować, a A. wciąż trzyma rękę na jej brzuchu....Zakopaliśmy ją pod krzakiem w parku Hanki Sawickiej i niech mi nikt nie mówi:' Przecież to tylko zwierzę'.
*Na tym blogu nigdy nie było smutno. Ale tam niżej jest. Bardzo.
Dodaj komentarz