Ot wymyślił:) Toż to się nazywa lekceważenie...
Komentarze: 1
Czasem bywa tak, że A. wpada popołudniami ( właściwie to się turla na to nasze czwarte piętro w tępie żółwia, bo w tym czasie to zdążę poprawić makijaż, fruzurę, czasem ubrać coś więcej na tyłek niż majtki, i nastawić wodę na herbatę) i targa ze sobą pakunki maści różnej z przesłaniem "od babci dla wnuczek i córki". Najczęściej są to nadprodukcje obiadowe, nierzadziej owoce czy warzywa z ogródka, ale tym razem były gołąbki i kapusta. Pakuję grzecznie do lodówki, dziękuję za fatygę i wychodzę z kuchni po czym zapominam o całej sprawie. Może nawet dręczona głodem pokusiłabym się, pewnego pięknego dnia, o jakiś babciny rarytas, tyle tylko, że babcine rarytasy mają to do siebie, że w większości są z mięsem, którego ja od paru lat nie jadam. Po godzinach kilku szeptam A. do ucha że w brzuchu to już jakieś żaby mam, rządzą wyśmienicie, znaczy się zjadłabym coś. Na to A. nie czekając długo, z uśmiechem na twarzy, wyczuwając odpowiedni czas ku temu rozpoczyna lekcję wychowania antywegetariańskiego co do mnie ( a robi to nieskutecznie bardzo i zazwyczaj nasze dyskusje kończą się kłótnią i obrazą majestatu jednej, bądź drugiej strony)- To śmigaj po gołąbki do kuchni, wsadź do mikrofalówki i po prostu je zjedz- mówi, a w zanadrzu szykuje już wszelkie argumenty ku odparciu ataku. Czasem jest to 'nie wezmę Cię do domu, bo rodzinę mi jadłospisowo do góry nogami wywrócisz, a siostry na jakieś wymysły jedzeniowe namówisz'. Często też chwyta się najczulszego punktu, czyli :' Ale jeśli Mysza chce mieć dzieci to musi już zajadać mięsko, co by z maleństwem wszystko dobrze było'. Wtedy i bywa, że się przełamuję i składam obiecanki jakieś, a że będę próbować, a że może zacznę od drobiu, a że ryby może...Zazwyczaj nie ma w tym żadnych konkretnych postanowień, ot byle skończyć temat. Ale tym razem rozśmieszył mnie do łez. Pyta czemu ja tego mięsa nie jem. Po raz milionowy odpowiadam "Nie jadam czegoś co miało kiedyś oczy, jak ja i ty, a ty bardziej nie jadam części kogoś, takich które kiedyś ktoś miał w swojej buzi, tym bardziej w brzuchu, czy w głowie, albo czegoś co kiedyś było częścią czyjejś nogi, ręki, czy pleców, albo czymś ten ktoś wybornie sobie machał gdy się cieszył, nie lubuję się w członkach po amputacji dokonywanej podczas sekcji zwłok ofiary'.Na koniec zazwyczaj dodaję:' Nie jem bo zwyczajnie mi nie smakuje, a wręcz mnie brzydzi' Języki, móżdźki, wątróbki, żołądki, goloneczka, flaczki. Próbuje ripostować, że natura tak skonstruowana, że silniejszy zjada słabszego, to ja opowiadam mu o równości zwierząt i ludzi jako istot żywych w boskim planie tworzenia, o humanitarności, świadomości, że zwierzęta zabijane są w strasznych warunkach i o zwyczajnym 'żal mi ich'. Zazwyczaj oponuje opowiadając o wartościach odżywczych znajdujących się w mięsie, o tym, że każde moje szczyknięcie tam czy siam, jest spowodowane tym, że nie jem mięsa, ale tym razem kompletnie rozkłada mnie na łopatki:
" Ale wiesz...mam plan. Pójdziesz do kuchni, odgrzejesz gołąbki, potem je zjesz, a ja.....A JA NIKOMU NIE POWIEM. Czyli jakby sprawy nie było, a ty dalej będziesz uchodzić za tą, co od kilku lat mięsa w buzi nie miała".....
To się zwie napoleońska strategia.:)
Dodaj komentarz