Archiwum 28 sierpnia 2003


sie 28 2003 Kto zazdrosny? Ja zazdrosna? Rączki mam...
Komentarze: 0

Przed momentem jeszcze Wielbłądzicę wielbłąd w Egipcie śmierdzącym tyłkiem przygniótł, tak że szkubana już żywa stamtąd nie wróci, bo to se ne da, ot tak hop i już. A wcześniej posądzano mnie o zesłanie mafii rosyjskiej na BoguDuchaWinnąDługonogąFrancę. Ale no gdzie ja? No gdzie te NiewinneNiczymUdzieckaOczęta.Rączki mam tuuu!:) Gdzie ja bym takiej biust(yhmm te mamucie kulki) egzotycznym zwierzęciem zgniotła, no gdzie? No i jak mafia rosyjska, toż to rozpuścili by się ChopokiZsyberiiRodem i toż to do zapachów wielbłądzich nie przyzwyczajone, w tym odorze padli by przed Sfinksem na pysk. Gdzie ja, chopoków na zmarnowanie? No gdzie? 'Ale Ty Mysza wiesz, że ja jej od trzech lat nie widziałem. To teraz już wiem co się  z Nią stało i z czyjego wyroku przepadła, zginęła mara nieczysta'Że co? Że ja zazdrosna niby? Że ja mafię zesłała i jej główkę spłaszczyła?Ależ skąd, ależ gdzie. Toż to rączki mam tiuuu...!:)

Niech no odetchnę cuś, łyknę herbaty waniliowej, czekoladą zagryzę, bo mnie przed Trybunałem Sprawiedliwości postawią w stan oskarżenia "Oskarżona o niwelowanie zagrożenia  jakiegokolwiek, gdziekolwiek i z której bądź strony, które by mogło spowodować niechybny rozpad związku tak szczęśliwego, metodami ani prawem polskim, ni egipskim, ni europejskim, ani żadnym innym niedozwolone, czyli przez manipulację dwugarbnymi zwierzętami, tak że swoich kuprem śmierdzącym zgniatają:)" O swoje trza walczyć, nie? Jak to Ewa Drzyzga w tej telewizorni plecie odnośnie miłości, po rozmowie z kolejną drugą żoną rzuconą przez pierwszego męża dla pierwszej żony, pod pretekstem dzieci pana męża i pierwszej żony. A ja to tak na zapas już, profilaktyka  wskazana przecież.Te kwiaty herbaciane w wazonie na podłodze, tyż pewnie przez francę padły! Ja tam jej za grosz nie wierzę!

ani-mru-mru : :
sie 28 2003 I chciałam rzec tylko jeszcze, że nasze...
Komentarze: 6

Siedzimy wszyscy przy stole. Matka nawiązuje do wcześniejszej rozmowy. Mówi, że w 97 roku, a trzeba wiedzieć, że przeszła bardzo ciężką operację na nowotwór i nie wiadomo było czy przeżyje, miała tylko jedną podstawową motywację. Dotrwać choć do czasu, gdy ja skończę osiemnaście lat i będę mogła przejąć prawnie opiekę nad siostrą i nie wylądujemy w żadnym domu dziecka, bo ojca oczywiście niet. Żartując też wspomina Kruszynę( a taka kobieta wagi słusznej z 40 lat),  z którą leżała na jednej sali w Centrum Onkologii, a która, no powiedzmy, specyficzny sposób bycia miała:" Panie! Kuuu.....a mać! Toż to żyć trzeba! I nie ma zlituj się!". I to jej k... było czymś co z biegu stawiało na nogi pół szpitala i tych wszystkich na nosy padających już. Taki dobry Anioł. W ogóle to zgłosiła się do szpitala na operację, ze skierowaniem, elegancko, tylko, ze data na nim....dzienna i owszem, zgadzała się, ale rok...kilkanaście lat wstecz:) Taka cholera:) Kilka dni po operacji matka pomagała jej uciekać ze szpitala, bo się jej zakupów zachciało. Lodów się nażarła i z gorączką do szpitala wróciła:) W każdym razie mama opowiada o tej motywacji, co do wychowania dzieci chociaż do moich osiemnastu lat, a po chwili dodaje: " Ale teraz jak już się pierwsze założenie udało, mam kolejne". Wszyscy nagle tępo wlepiają w Nią oczy, a ona kontynuuje.." Wnuki chcę! A co!". My z Arturem na siebie, babcia na nas.... A wieczorem A. zaniepokojony do mnie:" Ty, Agata, to już mamy mieć???" 

A co!:o)

A bo u B. to i pierogi swego czasu dobrą okazją do rozmowy na ten temat były. Imiona wybierane i :' A bo już bliżej jak dalej' i takie tam.

Za to przed chwilą wleciała jak burza i cedzi coś przez zęby, tak, ze ją ledwo co zrozumieć można. " Ale śmiechu!" - zwala moje książki z sofy i siada. - Idę sobie ulicą i jakiś facet mnie zaczepia. Pyta o dworzec główny. To ja mu mówię jak iść, On dziękuje i odchodzi. Po jakimś czasie wracam, patrzę a On zamiast w jedną, to w drugą stronę. No to lecę za Nim, wołam i mówię, że właściwie to idzie teraz w strone dworca to i Go zaprowadzi. Po drodze gadka. Wychwala facet ten nasz Wrocław pod niebiosa, tak od słowa do  słowa i w końcu mama pyta czy przypadkiem On coś z budownictwem wspólnego nie ma. On jej na to, ze właśnie jak najbardziej, że jest z Krakowa, ale dwa razy w tygodniu przyjeżdża do Wrocławia w interesach. To się. B. pyta czy nie miałby pracy dla takiego jednego gagatka, po studiach inżynierskich. Dał telefon, wtajemniczył w różne kwestie i kazał skontaktować się w poniedziałek - podsuwa mi kartkę  z bazgrołami. No tak.  Pewnie kolejne namiary z tysiąca innych, które już wylądowały w koszu.:)

A teraz to ja się oddalę rozwalić główką którąś ścianę, albo drzwi. Bo co niektórzy mimo swojego kretynizmu, jakoś tak na mnie wpływają, że odreagować muszę:)Albo pod inny adres pójde po prostu, co by mnie nikt w tym stanie nie widział:) Miłego dnia Wam życzę.

ani-mru-mru : :