Dziekanat. Odbieram indeks. Podbijam legitymację i książeczkę zdrowia.
- Krysiu, co tu tak kokosami pachnie- pani Jola podnosi głowę znad sąsiedniego biurka, a ja jeszcze wyżej z dumy nad moimi poczciwymiYves Rocher Noix de Coco.
- Pewnie ciasto jakieś...
:)
Dzień dobry państwu.Chciałam Wam powiedzieć tylko, że...
muszla klozetowa w galerii sztuki to mniej więcej jak socjolekt blokersów w wydaniu Doroty Masłowskiej w jej 'Wojnie polsko- ruskiej' na półce z literaturą i nic, że popularną.Najważniejsze jednak by na rzecz z pozoru zwyczajną umieć spojrzeć bardzo niezwyczajnie, w niezwyczajnych dla owej zwykłej rzeczy okolicznościach. A potem by umieć już zawsze patrzeć na nią niezwyczajnie, nawet gdy wykonujemy z nią, lub w niej,czynność jak najbardziej zwyczajną i z niezwyczajności to ona nic nie ma.I tak, ku mej osobistej uciesze, potrafię na mego osobistego i zwyczajnego Pana i Władcę patrzeć niezwyczajnie, mimo że okoliczności tej bliskości od półtora roku potrafiły już zezwyczajnieć, co nie znaczy zmarnieć. One zwyczajnie, w tej swojej zwyczajności, zrobiły się niezmiernie niezwyczajne. I zwyczajność jest zatem niezwykła.
Jadę tramwajem linii 11. Na ulicy Piłsudskiego wsiada młoda kobieta z kilku, może kilkunastoletnim chłopcem, z tornistrem na plecach. Zajmują miejsce kilka siedzeń za mną. Jedno, bo On na kolanach Jej i nie odwrotnie. Widzę ich twarze w odbiciu na szybie:
- Dziś na angielskim Pani pytała nas co najbardziej lubimy robić- zaaprabowany chłopiec opowiada o kolejnym dniu w szkole.
-I co odpowiedziałeś- pyta kobieta.
-Odpowiedziałem, że najbardziej lubię jeździć tramwajami...- wyznaje chłopiec.
-A powiedziałeś Pani, że byłeś z ciocią na wakacjach w Londynie?- dumnie kobieta.
- Nie, nie mówiłem. Nie pytała...
-A powiedz Cioci po angielsku co lubisz robić najbardziej, przecież umiesz- nalega kobieta.
- I like...
- No świetnie, świetnie...i co dalej...
-...going...
- Tak...
- Ale nie wiem jak jest tramwaj...- zasmucony.-Ciociu, jak jest tramwaj po angielsku?- odrywam wzrok od witryny sklepowej i wpatruję się w zakłopotaną twarz Cioci. Ku mojemu zdumieniu następuje dłuższa chwila ciszy, a następnie:
- Michasiu, spójrz! Jaki olbrzymi pies! O tam!...
No zwyczajnie się uśmiałam.
Dyg:)