Najnowsze wpisy, strona 9


sie 18 2003 Ja wam dam punkt kulminacyjny!
Komentarze: 7

Na prośbę pewnych diabłów co to im się PUNKTU KULMINACYJNEGO zachciało.

Ciotka stanęła jak wryta, otworzyła szeroko buzię, spojrzała w oczy pijaczkowi i obruszona powiedziała:

-HĘ?????

PySy: Ani! Śpij dobrze:)

ani-mru-mru : :
sie 18 2003 Ciotka ma głos...
Komentarze: 4

...ano ma. A korzystając z okazji, że w pomieszczeniu przebywa, nieświadoma jej zdolności opowiadacza ofiara, przekłada papierosa z jednej ręki do drugiej, drapie się po nosie i mówi:

Ciotka:  Czy Tobie opowiadali już, jak to zajście z pijakiem na ulicy miałam??

Ofiara: Zdaje się, ze nie było okazji.

C: HA! To ja Ci powiem. Bo toż to bardzo zabawna historia jest.Musowo musisz ją znać...

O: Zapewne..

C:Więc wyobraź sobie... Wieczór.  Już prawie ciemno na dworze. Idę z siostrą własną ulicą, tu zaraz niedaleko. Idę i idę, aż tu nagle jak się nie przypałęta jakiś taki obdarciuch pijaczyna...

O: Pewnie na wino zbierał...

C: A bo ja wiem na co on zbierał. Bełkocze coś pod nosem, komplementy te swoje sadzi, na dupska nasze spogląda, prosi ognia, raz i drugi i dziesiąty, a ja Mu powtarzam, że tak sie składa, że nie mam. Aż w końcu jak się nie zeźlę, jak sie nie wkurzę...Odwracam się i mówię do faceta: KOPNĄŁ KTOŚ KIEDYŚ PANA W DUPĘ??? Pijak patrzy cielęcym wzrokiem i mówi cicho: NIE. To ja mu na to :A KOPNĄĆ PANA? A wiesz co On na to? Prostak jeden?Nie wiesz? A to ja Ci powiem! On mi na to : A PROSZĘ BARDZO!!!!

ani-mru-mru : :
sie 16 2003 Oj przepraszam:)
Komentarze: 14

Aaaaaa psssikkk...

ani-mru-mru : :
sie 16 2003 Poszukiwany. Poszukiwana.
Komentarze: 3

*Ani coś dziś się tłumaczy: ' Nigdy nie widziałem tych skarpetek, panie władzo', a ja panu władzy dziś zadałabym tylko jedno pytanie, mianowicie, czy nie zoczył gdzieś tam, na patrolu dzisiejszym jakimś, i to najlepiej na obszarze całego Dolnego Śląska,  mojej matki własnej. Bo tak to bywa, drodzy państwo, że jak się rano z łóżka wstanie, to można dom puściutki zastać, bez żadnych wskazówek w postaci chociażby kartki na stole, lodówce, lustrze czy w drzwiach, na temat przewidywalnego pobytu domowników. O ile miejsca pobytu siostry domyślić się mogę ( salon fryzjerski, jak mniemam) i G. tyż ( La Scala), to matki, osoby niepracującej, kryjówka na myśl mi nie przychodzi. I można też o godzinie siedemnastej, czyli jakieś osiem godzin po zniknięciu poszukiwanej, przypadkiem dowiedzieć się, że pojechała z panią M., wczorajszą solenizantką obdarzoną konserwatorem powierzchni płaskich ( mietła, balon, koszulka i chustka  z zawiązanymi czterema rogami) wraz z instrukcją obsługi tegoż, do Karpacza. No bo przecież do takiej górskiej miejscowości na wycieczki krajoznawcze to wybiera się dzień w dzień, zatem żadna nowość, prawda? I dlatego też rodziny swojej, a właściwie jej najstarszej części własnoręcznie urodzonej, albo lepiej własnobrzusznie, informować potrzeby nie ma. I proszę bardzo, nawet w tej kwestii z Nią zgodzić się nie mogę. A jest więcej. Oj mnóstwo.:)

* Najgorsze jest to jednak, że w ciągu ostatnich 48 godzin, znika mi nie tylko matka. Otóż, zjawisko ma charakter nieincydentalny i pojawia się z zatrważającą częstotliwością. Zaginienia stworów i potworów z rękami, nogami, głowami i nosem, mają miejsce nie tylko na terenie województwa dolnośląskiego, ale także w lubuskiem. Bo otóż nie dalej jak wczoraj, z pola widzenia, a raczej słyszenia  w postaci dźwięków wydawanych za pomocą komórki, zniknął mi nikt inny niż A. wraz z siostrami bliźniaczkami, a pierwszą tego oznaką była martwa cisza i brak 'gumisiów' tudzież 'pantery' dobywających się  z telefonu. Lecz tym razem moja reakcja była nieco odmienna niż w przypadku zaginięcia matki, czyli zmartwienia, bo wypięłam się na nich tyłkiem i obraziłam musowo. Koncertowo się tam z pewnością bawią, a mnie to już nie lubią. O zgrozo! Pioruny będą jak zobaczę winowajców na horyzoncie i nie będzie to, tamto. Umowa była inna :' Jedź, ale tylko pod warunkiem,że będziesz się odzywać". I co? Do worka spostrzeżeń odnośnie męskiego sposobu bycia dorzucam brak wyobraźni i dbania o to, by ci co mają być spokojni o ich bezpieczeństwo, spokojni nie są. A do worka spostrzeżeń odnośnie kobiecych zachowań dorzucam totalny napływ najczarniejszych myśli w sytuacjach, gdy ich realizacja ma się mniej więcej tak jak prawdopodobieństwo urodzenia dziecka przez mężczyznę ( za co podobno płacą milion dolarów):)

* Aha. No i kolczyka z pępka zgubiłam. Widział ktoś? Uczciwego znalazcę...:)

* Z bazgrołów wieczornych:

Matka raczyła powrócić około godziny dwudziestej drugiej z miną nie byle jaką, a właściwie z miną rozweselonej nastolatki, która pierwszy raz w życiu była na wycieczce: ' A byłaś na Śnieżce? Ty wiesz...wchodziliśmy najbardziej stromym szlakiem tak, ze prawie wdrapywaliśmy się na nią po pionowej ścianie. A jak zaszliśmy to tak trochę po polskiej stronie, a trochę już po czeskiej byliśmy. A wiesz jak fajnie...Jutro jadę do Książa..." No chwała Ci za to mamusiu droga, ze mówisz chociaż gdzie:) A szerokiej drogi, tylko uważać mi tam bo dużo mordują ostatnio. No w takiej dolinie Chochołowskiej chociażby:)

Po drugie to, zasiadłam na krześle w kuchni, jak gdyby nigdy nic, i brutalnie za pomocą ostrego narzędzia, zostałam pozbawiona części włosów. Swoich, własnych, hodowanych. I nie żeby na minus, rzecz jasna. Ja to zdolną siostrę mam, a co!Bluzkę w nagrodę dostała, bo ze mnie taka dobra starsza gnębicielka dzisiaj jest:) Czasem trzeba:)

ani-mru-mru : :
sie 15 2003 Ot wymyślił:) Toż to się nazywa lekceważenie...
Komentarze: 1

Czasem bywa tak, że A. wpada popołudniami ( właściwie to się turla na to nasze czwarte piętro w tępie żółwia, bo w tym czasie to zdążę poprawić makijaż, fruzurę, czasem ubrać coś więcej na tyłek niż majtki, i nastawić wodę na herbatę) i targa ze sobą pakunki maści różnej z przesłaniem "od babci dla wnuczek i córki". Najczęściej są to nadprodukcje obiadowe, nierzadziej owoce czy warzywa z ogródka, ale tym razem były gołąbki i kapusta. Pakuję grzecznie do lodówki, dziękuję za fatygę i wychodzę z kuchni po czym zapominam o całej sprawie. Może nawet dręczona głodem pokusiłabym się, pewnego pięknego dnia, o jakiś babciny rarytas, tyle tylko, że babcine rarytasy mają to do siebie, że w większości są z mięsem, którego ja od paru lat nie jadam. Po godzinach kilku szeptam A. do ucha że  w brzuchu to już jakieś żaby mam, rządzą wyśmienicie, znaczy się zjadłabym coś. Na to A. nie czekając długo, z uśmiechem na twarzy, wyczuwając odpowiedni czas ku temu rozpoczyna lekcję wychowania antywegetariańskiego co do mnie ( a robi to nieskutecznie bardzo i zazwyczaj nasze dyskusje kończą się kłótnią i obrazą majestatu jednej, bądź drugiej strony)- To śmigaj po gołąbki do kuchni, wsadź do mikrofalówki i po prostu je zjedz- mówi, a w zanadrzu szykuje już wszelkie argumenty ku odparciu ataku. Czasem jest to 'nie wezmę Cię do domu, bo rodzinę mi jadłospisowo do góry nogami wywrócisz, a siostry na jakieś wymysły jedzeniowe namówisz'. Często też chwyta się najczulszego punktu, czyli :' Ale jeśli Mysza chce mieć dzieci to musi już zajadać mięsko, co by z maleństwem wszystko dobrze było'. Wtedy i bywa, że się przełamuję i składam obiecanki jakieś, a że będę próbować, a że może zacznę od drobiu, a że ryby może...Zazwyczaj nie ma w tym żadnych konkretnych postanowień, ot byle skończyć temat. Ale tym razem rozśmieszył mnie do łez. Pyta czemu ja tego mięsa nie jem. Po raz milionowy odpowiadam "Nie jadam czegoś co miało kiedyś oczy, jak ja i ty, a ty bardziej nie jadam części kogoś, takich które kiedyś ktoś miał w swojej buzi, tym bardziej w brzuchu, czy w głowie, albo czegoś co kiedyś było częścią czyjejś nogi, ręki, czy pleców, albo czymś ten ktoś wybornie sobie machał gdy się cieszył, nie lubuję się w członkach po amputacji dokonywanej podczas sekcji zwłok ofiary'.Na koniec zazwyczaj dodaję:' Nie jem bo zwyczajnie mi nie smakuje, a wręcz mnie brzydzi' Języki, móżdźki, wątróbki, żołądki, goloneczka, flaczki. Próbuje ripostować, że natura tak skonstruowana, że silniejszy zjada słabszego, to ja opowiadam mu o równości zwierząt i ludzi jako istot żywych w boskim planie tworzenia, o humanitarności, świadomości, że zwierzęta zabijane są w strasznych warunkach i o zwyczajnym 'żal mi ich'. Zazwyczaj  oponuje opowiadając o wartościach odżywczych znajdujących się w mięsie, o tym, że każde moje szczyknięcie tam czy siam, jest spowodowane tym, że nie jem mięsa, ale tym razem kompletnie rozkłada mnie na łopatki:

" Ale wiesz...mam plan. Pójdziesz do kuchni, odgrzejesz gołąbki, potem je zjesz, a ja.....A JA NIKOMU NIE POWIEM. Czyli jakby sprawy nie było, a ty dalej będziesz uchodzić za tą, co od kilku lat mięsa w buzi nie miała".....

To się zwie napoleońska strategia.:)

ani-mru-mru : :